Your website

Poezja


Z czasem pojawią się tu prace  dotyczące Świdnika lub ludzi z nim związanych na początek umieściłem wyciąg z pamiętnika "Co potomek wiedzieć powinien"  "syna Sądeckiej i Limanowskiej Ziemi -Władysława Frączka, pisany wierszem, prostym, zrozumiałym językiem i z wielkim zaangażowaniem."

 

"W Świdnickim dworku"

Czyż mogłem wymarzyć kiedykolwiek rzecz ową,

iż zamieszkam z rodziną w posiadłościach dworu,

co się rosiadł w parku lip, jesionów i dębów,

co kosiężycowych blasków złocony jest wstęgą,

która w srebnej poświacie siadłszy na mórawie,

przez olna modrzewiowe zagląda ciekawie

do komnat starodawnych - dziś zimnych i pustych,

choć niegdyś jak pieśń miłych, jak płomyk świetlistych.

W PRL-u zamknięto dworskie bramy w mroku,

zanurzając ją w przepaść dziejową głęboko.

Nie mogłem się z tym zgodzić. Życie tu powruci.

Współczesność nie powinna z przeszłością się kłucić.

 

Jeśli w dworze kwitło nigdyś życie bogate,

rodzinne, podobne do życia w chłopskich chtach

to czemuż by dzisiaj, kiedy wieś ma już dostęp

do tycj komnat obszernych, ale ciągle pustych-

nie rozniecić świetlanej, żywej iskry ducha

w sercach chłopskiej młodzieży?- Niech przyjdzie posłuchać

histori dawnych rodów i zdarzeń współczesnych!

Niech komnaty wypełni pienknem własnej pieśni,

liryką poetów, dramaturgią aktorów!

Niech przyjdzie jak do siebie-do pańskiego dworu,

aby ogień zapłonął jak w pradawnych latach!

Niechaj jasne żarówki zaświecą w komnatach!...

 

Graliśmy Szaniawskiego, Gogola, Zapolską-

ballady, dramaty i komedie Fredrowskie.

Nawet sam dwa skromne utwory napisałem:-

"Nie rzucim ziemi", tudzież "Zemsta Michała".

W pierwszej mojej sztuce (dramat z okupacji)

Wydział kontroli Widowisk i Publikacji

wykreślił z Roty słowa- "Tak nam dopomóż Bóg".

O, jak tchórzliwa jest bojaźń zakłamanych sług!

Dramat drugi na scenie został porównany

z "Krakowiacy i Górale". Ów cud mniemany

Bogusławskiego, utwór, co wzbudził mój podziw,

nigdy z "Zemstą Michała" równać się nie godził.

Tu profesor Reinfus zapytanie wzniusł małe,

czy się na Bogusławskim może wzorowałem?

Słusznie zaprzeczyłem. Głowę w piasek bym schował.

I "teatr" ze Świdnika premię zespołową

pierwszą uzyskał wówczas wśród zespołów wielu.

Zacne Jury w uznaniu siewnik mu przydzieli.

Wszak "władza" w tamtych czasach hołbiła formy

wspomagania i troski o produkcję rolną.

 

Wypełniały się sale publiką po brzegi.

Poczęło się spełniać moje ciche marzenie

by miast brud po knajpach, "kuchennej łaciny"

młodzi czas spędzali pożyteczniej i milej...

Innym widowiskim- wszelkich imprez koroną,

znanym na okolicę było święto plonów,

gromadzące po wioskach widzów rzeszę liczną.

Dożynkowe wieńce, tkane zkłosów przenicznych

i z owsa, zdobione kwiatuszkami bibuły

kolorowej, ludzi wielikim czarem wabiły,

a podziw budziły urodliwe dziewczęta

z wianuszkami na głowach, ze wstęgami w rękach,

w obcisłych gorsetach, krochmalonych spudnicach,

ściągających na dożynki chłopców z okolicy

 

Korowód dożynkowy w Świdniku (1961 r.)

Z gromką pieśnią na ustach przy dzwiękach kapeli

wieńcowy szedł korowód i lud się weselił,

podziwiał młodź i dawne ojców obyczaje-

inne w każdym regionie ojczystego kraju,

wciąż tradycji wierne, od wieków ludowe,

pachnące przennym chlebem, kwiatów polnych miodem...

Ziemio polska wspaniała- biedna a bogata,

najpiękniejsza z pięknych, najdroższa pośród świata!

 

"Z chłopskich opowiadań"

Gmina Łukowica szeroko była znana

dzięki zacnej postaci światłego kapłana

księdza Rapacza, który popierał luowców.

Dzięki niemu w gminie do tragedi nie doszło

w trzydziestym siudmym roku naszego stulecia.

Sanacyjne rządy w tajemnym dokumencie,

zrodzonym z inspiracji polskiej masonerii

pod prawa pozorem, z powagą parlamentu

uderzą w demokrację- jeszcze nie zaczętą.

Tak uknuto walkę z ideą narodową.

Pierwsze ogne padną na polski ruch ludowy.

 

Zubożałe chłopstwo bez perspektywy rozwoju,

przypisame przez możnych "do wideł i gnoju"

z uśpienia się budzi świadome swej siły.

Zerwać pragnie pęta, co je zniewoliły.

Chłopi głośno żądali oświaty i chleba.

Nikt po zemstę wzorem bolszewików nie sięgał.

Chłop żądał uczciwej parcelacji dworów

za odszkodowaniem, by zaorać ugory

na ziemi obszarniczej , która winna rodzić,

by za pracą i chlebem nie musiał uchodzić

na obczyznę jak żebrak, gdy we własnym kraju

żyć by można dostatnio, głodu nie doznając.

 

To nie trąby Jerycha, wrzaskliwe fanfary

prowadziły chłopów podzielone sztandary.

Sami na wiec przychodzą. Ten dzień jest ich świętem.

Idą z kilku powiatów... Natychmiast sciągnięto

w tamtym dniu pamiętnym do gminy Łukowicy

cały pluton dobrze uzbrojonej policji.

Ukryta wśród lasów ostra broń maszynowa,

wymierzona w tłum ludzi, do strzału gotowa-

czekała na rozkazy dowódcy plutonu...

A to, że nie doszło do dramatu w dniu owym

jest zasługą- jak żekłem- proboszcza parafii,

który wiec w nabożną ceremonię potrafił

nagle zmienić. Monstrancję z Boskim Sakramentem

wniusł w górę, intonując: " Święty, Święty, Święty

Nieśmiertelny!" Lud wierny upadł na kolana,

pieśń tę podejmując jak żekła wybrana

olbrzymich fal łolosem uderzyła w brzegi.

Z takąż siłą pieśń święta płynęła ku niebu,

cześć oddając Bogu ku jego wiecznej chwale.

Razem z pieśnią z serc chłopskich uniosły się żale

krzywdy tyczące i nędzy z sanacyjnej ręki

Zdławiony gniew przybrał postać i bulu i jęku...

Tak ksiądz swą roztropnością uchronił lud biedny

przed krwawym powtórzeniem kasińskiej tragedii.

 

"Święto ludowe- 1961 r."

Czyż nie należało młodemu pokoleniu

moce pieśni i ducha przywrócić w wspomnieniach?

Przeto kiedy decyzja w Stronnictwie zapadła,

że to łukowiczanie godnym są przykładem-

uczyniłem wszystko, co było w mojej mocy,

by choć cząstkę przekazać ducha ich praojców.

Nie będę opisywał, co było w programie

tej pięknej imprezy historią rozśpiewanej

w czasach święta ludowego: jadących na koniach

dziarskich chłopców, dziewcząt, które z kwiatami w dłoniach

hołd składały i uśmiech chłopskim weteranom

za trud pracy walki, za życie sterane...

 

W imprezie wzięło udział trzy tysiące osób.

Rzecz tutaj niesłychana. Czy sukces odniosłem?

Nie. Tak być powinno, bo wieś musi się cenić.

Czyż trzeba, by inni w jej mówili imieniu?

 

"Owoc żywota"

Z czworga dziatek, które małżonka zrodziła-

jakże je kochająca, troskliwa iczuła

aż troje miłych pociech przyszło w ciągu lat sześciu

w pełni zdrowia, rześkości, radości i szczęścia-

w siedmioletnim okresie włodarstwa w Świdniku.

Nie co rok był prorok, jak z przysłowia wynika.

 

Pierworodnej imię nadaliśmy słowiańskie-

Wiesława. W podegrodziu odbył się chrzest Pański.

Po trzech latach jest chłopczyk- ma imię Mirosław,

czyli także słowiańskie "nomen" na chrzcie dostał.

Po dalszych dwóch latach znów cieszyliśmy się darem.

Tym razem damy imię Barbara.

Mieszkaliśmy w Świdniku w dworskiej oficynie.

Dzieci podrastały. Cieszyliśmy się nimi,

jak już rzekłem, w szczęściu, a ono jest kruche

i niekiedy tragicznym nieszczęściem wybucha...

 

"Uderzenie korbą"

Razem z dziećmi sąsiadów bawił się nasz synek.

Pieczę nad nim pełniła najstarsza z dziewczynek.

Chłopczyk usiadł przy studni. Dzieci korbę kręcą,

wiadro ciągną z wodą przeogromnie się męcząc,

bo studnia jest głęboka na metrów trzynaście

Gdy się już wiadro z wodą pokaże w wyjścia

przy szczycie cembrowiny, dzieci korbę puszczą

i uciekną od studni. Widząc to maluszek

z siedzenia się podnosi, by pobiec za zgrają.

Wtedy rozpędzoną korbą w głowę dostaje

i krwią się zalewa, upadając na ziemię.

Miał to szczęście w nieszczęściu, że nie dostał w ciemię.

Śmierć poniusł by na miejscu. Cios dostał w łuk brwiowy,

w kość, która jest najtwardszą częścią ludzkiej głowy.

Dlatego wstrząsu muzgu nie doznał Mireczek

i cudownie nie tchnięte pozostały oczy.

 

Zrospaczona matka dziecko w ręce swe chwyta

i biegnie z nim ku drodze, aby ludzi spytać,

czy do Limanowej autobus przejechał.

"Jeszcze nie"-odrzekli. Słowa niosą pociechę

i nadzieję, że szybko do szpitala trafi...

A ileż innych w tym dniu doznaje utrapień,

nim zrobiono Rentgena! Do dziś jest to zdjęcie.

Przez szczyt czaszki biegnie wyraźne pęknięcie,

a uszkodzeń naczyń nawet nie ma śladu.

Z wdzięczności Mszę Świętą dziękczynną zmawiamy,

bo czyż ręka Pańska nie miała nas w opiece?

A "bezpieczny jest, kto się pod jej płaszcz uciecze..."

 

"Podzięka za gospodarność"

Cóż jeszcze rzec z naszego tu pobytu?

Radosnych i przykrych rzeczy było do syta.

O spółdzielni, która się w proszek rozsypała,

jak z kart domek już nieco wcześniej powiedziałem.

Próżne po niej obiekty, puste bez szyb szklarnie.

PZGS z obory zrobił dachówczarnię,

a w stodołach rozpoczął wyrabianie cegły.

W czterech pustych szklarniach pośród wielkich zasp śniegu

wiatr jeno sobie gwizdał i po kątach hulał.

Więc postanowiliśmy w tych to szklarniach cebulę,

rzodkiewkę, ogórki, tudzież kalafiory

posadzić na wiosnę i trochę pomidorów.

Dwie z owych szklarni nadal pozostały puste-

bez szyb, więc żona sadzi w nich kapustę,

a ja zaraz prośbę do bankowych władz wnoszę,

bym na gruncie resztówki konserwowy groszek

mógł posadzić, na co zezwolenie mi dano.

Jakże bardz nas za to później ukarano.

 

Za ten groch na ugorze, za uprawy w szklarni,

za wysiłek mej żony- codzienne dźwiganie

krocie wiader wody z niedalekiej tu rzeki,

by warzywa nie uschły, słonko je nie spiekło-

bank rolny nam naliczył "nagrodę" niemałą:

czterdzieści pięć kwintali żyta za dzierżawę.

Ilem wniusł odwołań i w biurach wytarł klamek,

nim z zawrotnych obciążeń zwolniony zostałem.

Ileż "ważnych" komisji, protokołów, świadków,

by to wszystko do kosza wrzucić na ostatku!

Tymczasem w statystykach biegła w górę "krzywa"-

socjalizm "rósł w siłę" w obozach fałszywych,

z każdym dniem skuteczniej dobiegał człowieka

przez sitwę biurokratów dwudziestego wieku.

 

"Próby podstępu"

Jak wspomniałem nie wszystko w dworku było miłe.

Wiele różnych kłopotów myśmy tu przeżyli,

takich, których przyczynę kryje świat zawiści,

podejrzeń, łajdactwa.

Może powinien to prościej-

podłoty, podstępu. By podstawić mi nogę,

ormowiec (nazwisko dziś ujawnić już mogę)-

chłop Wł.K Z Świdnika, co każdy krok mój śledził,

choć się zwał przyjacielem , trudził się sąsiedzik,

aż "przyłapał mnie kiedyś , gdym wydawał deski

majstrowi ze Świdnika. Pretekst bardzo kiepski.

Stolarz z desek miał zrobić ławy, tudzię stoły

do kantorka, w którym robotnicy pospołu

zasiąść mieli co dnia do spożycia śniadania.

 

Donos dotarł, gdzie traeba. Mój "nadrzędny" lanie

publiczne urządził (okazyjka dla szefa)

przy władzach powiatowych. Bym zaś całkiem przepadł,

a czujność "nadrzędnego" wzbudzić mogła podziw-

ujawnił, że sprzedałem również paczkę gwoździ

mojemu sąsiadowi. Był nim Ignac Potoniec.

Jak było na prawdę? "Co ma wisieć, nie tonie".

Miałem kwit i świadków, że gwoździe wypożyczam,

że je zwróci za tydzień- prz świadkach zaręczył.

Gwoździe w owych czasach - towar deficytowy,

więc nie zawsze w sklepach do nabycia gotowy,

a chłop pragnął rozpocząć roboty przy dachu.

Pożyczywszy gwoździ- pracę wcześniej mógł zacząć

 

Nie wylano mnie z pracy, nie "puszczono z kwitkiem".

Broniąc się przed kłamstwem, z niezłomnym chyba skutkiem,

Odkryłem przyłbicę obydwu ORMO- fanów,

tajemnice ich zmowy i personalne plany.

To mi zapamiętali po kilku latach

"nadrzędny" usiłuje za więzienną kratę

mnie wtrącić. Lecz o tym w innym powiem już czsie.

Za to teraz napiszę o prześmiesznej farsie,

przy której przybrać mogłemm więzienne ubranko.

Księgowi wliczyli mi na całe manko-

dość niebagatelne- sztuk czterdzieści tysięcy.

Przed wsadzeniem do "ciupy" mnie zabezpieczą...

 

Więc komendant milicji na lokalną wizję

do Świdnika przyjeżdża. Krakowska rewizja

niedobór potwierdza. Już biją we mnie gromy,

już niebawem za kratę zostanę wsadzony,

choć sumienie mam czyste- cegły nie sprzedałem.

Księgowemu Żołnie kartotekę kazałem

raz jeszcze przeglądać dla sprawdzenia. I heca!

Nie ujęto surówki do budowy pieca

wziętej wprost z produkcji. Więc nie było sprzedaży.

Mogłaż się księgowemu taka gafa zdażyć,

tudzież rewidentowi? Wielka konsternacja!

Wnet ostygłem z emocji, gniewu i wrażenia,

bo i cóż mi zostało nad gest przebaczenia?!

 

"Złudzena"

Zanim zamieszkaliśmy w dworskiej oficynie,

prawie przez dwa lata starania swoje swoje czynię

u zacnych ojców miasta o przydział mieszkania.

Kazali mi ciągle nowe pisać podania,

załączać opinie dyrekcji i komórki

p.o.p. Tych świstków stosik nie był malutki.

Mieszkań nie jest za wiele- chętnych co niemiara.

 

Priorytet w przydziałach "robotniczych" ma wiara,

a ja "inteligent"- lichy urzędniczyna.

Nie było widoku, bym swój "kącik" otrzymał,

choć spełniłem wszystkie wymagane warunki

z wyjątkiem jednego- u władz brakło mi kumpli,

ich pleców. Niepartyjny, na domiar "zielony".

 

Gdy już na tablicy "wybrańców" wywieszono,

zdębiałem ze zdziwienia. To istna "szopa".

Na liście nie było robotnika ni chłopa,

lecz powinowaci: szwagrowie i kuzyni,

wujkowie, pociotki o zasługach olbrzymich,

jakie wnieśli podobnoć dla rozwoju miasta.

Bliższe ptaszki z własnego niż z obcego gniazdka.

W gazetach nadal wzniosłe czytałem slogany

o prawdzie i prawie. Oj. Świecie zakłamany!

 

"Parcela"

Po kolejnych podaniach przydzielą parcelę,

choć do dziś nie wiem, w jakim zrobiono to celu.

Gdy pewnego dnia wchodzę na działkę z młotyką,

by granicznych kamieni "okopać" metrykę,

znienacka na mnie wpada człowiek w sile wieku.

Chwyciwszy mnie za szyję mocno ściśnie ręką,

aż mi tchu w płucach brakło i już się dusiłem.

Zaprzestał mnie dławić, kiedy nadszedł "posiłek"

-robotnik ze Świdnika, który stał w pobliżu.

"Puszczaj"- ryknął i już go w łeb machnąć zamierzał.

Nazywał się Opoka. Bary jak u tura.

Uniosłem wzwyż rękę. "Po cóż ta awantura?

Jakie pan ma pretensje, o co panu chodzi?"

Wtedy intruz wrzaśnie: "Ze mną możesz się godzić,

bo to moja parcela." Ja nie myśląc wiele,

opuściłem działkę. Kicham taką parcelę.

 

Zadrapana szyja zaczyna mi krawawić.

Pomyślałem: "Jest sens w konwenanse się bawić?"

Poszedłem na milicję. Sprawa była w sądzie.

Z paragrafów wyszło: za napad trzeba siedzieć.

Winę podarowałem. Wyrok złagodzono.

Pół roku w zawieszeniu sprawcy przysądzono.

Potem się wyjaśniło w sposób nader prosty.

Gospodarz zaużywał działkę pożydowską,

która już lata całe od Judy dzierżawił,

o czym władze miejskie też podobno wiedziały.

Pierzchły moje marzenia jak bańka mydlana

o własnym domeczku na działce budowlanej.

Czyż się dziwić, że Świdnik nowe niósł nadzieje?

Nie było różowo, z czego dzisiaj się śmieję.

 

wiersze "Dwory" oraz " Dwór w Świdniku" znajdują się w histori

Ciąg dalszy za jakiś czas :)

 

 

Strona Kamila Krawczyka keju@o2.pl